niedziela, 15 stycznia 2017

Już nie ćwiczę

Trudno powiedzieć dlaczego. Doszło do tego, że czułam się jakbym miała zwrócić gdy myślałam o ćwiczeniach. Stwierdziłam, że nie ma to sensu. Więc na razie nie ćwiczę kalisteniki, choć dzisiaj odrzucając śnieg śmiałam się, że nie dam mięśniom umrzeć :) Później zwiozłam jeszcze z 1,5 m drewna więc mięśnie dzisiaj poćwiczyłam.

Och, i znów odbiegam od tematu. 

Dziękuję bardzo wszystkim tym, którzy śledzili najpierw moje postępny a następnie brak motywacji aż do zupełnego zaprzestania ćwiczeń. Być może kiedyś do nich wrócę.

W tej chwili myślę, że straciłam motywację gdy dochodził 8 tydzień a ja nie czułam się gotowa przejść na poziom średniozaawansowany, postanowiłam wtedy powtórzyć poziom początkujący i to chyba był błąd. Ale było, minęło.

Życzę powodzenia tym, którzy nadal ćwiczą.

środa, 30 listopada 2016

Wciąż ćwiczę aczkolwiek mniej regularnie

Ten blog miał być o motywacji. Kiedy go zaczynałam chciałam zmotywować innych do ćwiczeń. Wydawało mi się, że tak niewiele potrzeba, bo faktycznie na początku byłam pełna chęci do ćwiczeń. Było lato, byłam sama, byłam pod olbrzymim wrażeniem Franka Medrano. Co się zmieniło? Od dawna się nad tym zastanawiam, myślę, że kilka powodów przyczyniło się do tego, iż nieco straciłam motywację. Trudniej jest ćwiczyć jak jestem z córką, to skakanie przez nogi, albo proszenie żebym jeszcze z nią poleżała. Czasami w połowie ćwiczeń ktoś przyjdzie albo zadzwoni, później najczęściej już nie kończę. Ale co było największym demotywatorem??? Myślę, że to, że pod koniec 7 tygodnia zaczęłam się zastanawiać nad tym czy jestem gotowa żeby zacząć poziom zaawansowany, i... i nie czułam się gotowa. Postanowiłam więc zacząć od początku poziom podstawowy, ale to chyba właśnie to odebrało mi całą motywację. Jak słuchałam Tony'ego Robinsona to zrozumiałam jak bardzo ważny jest ciągły progres. Wiele razy w życiu gdy przestałam czuć, że się rozwijam traciłam motywację, tak najczęściej zawsze było w pracy.

Jakiś tydzień, może dwa tygodnie temu obiecałam sobie, że codziennie będę się budzić o 6-tej rano żeby mieć czas na ćwiczenia zanim wstanie córka. Słowa jak na razie dotrzymuję, budzę się o 6 rano, zaczęłam medytować z Wayne Dyer'em "Ah meditation". Czasami czuję się po tym dużo lepiej, czasami mniej. Cieszę się, że nareszcie znalazłam medytację, którą... przeżyłam, wcześniej nie potrafiłam nigdy przetrwać dłużej niż 10-15 minut maksymum. Z Wayne'em robię z 25 minut prawie co rano. 

Przepraszam, nieco odstąpiłam od tematu, a może nie? Wayne Dyer był chyba najlepszym mówcą inspiracyjnym jakiego słyszałam, ostatnio zaczęłam częściej go słuchać. Nie koniecznie dlatego, żeby codziennie ćwiczyć, ale dlatego, żeby ruszyć do przodu w życiu, żeby nauczyć się spowrotem pozytywnego myślenia. Po powrocie do Polski na pewno jestem o wiele pozytywniejsza niż byłam przez ostatnie ... nie wiem, może 10 lat. O dziwo, oduczenie się narzekania przyszło mi z mniejszą trudnością niż się spodziewałam, gorzej z nie martwieniem się. Zawsze znajdę powód żeby się pomartwić, a nie powinnam. Od kilku miesięcy wiem już o prawie przyciągania, coraz więcej o tym czytam, słucham, itd. i naprawdę wydaje mi się, że ma to sens, wydaje mi sie, że cały czas tego doświadczam. Chcę się uczyć. Chcę pomagać innym. Ten blog też miał być taką pomocą, ale teraz widzę, że przynajmniej od jakiegoś miesiąca na pewno nie jestem w stanie nikogo motywować bo ledwo znajduję motywację dla siebie.

Co robić dalej? Myślę, że do końca tego tygodnia będę robić pierwszą część etapu początkującego a od przyszłego tygodnia musze się zastanowić co robić, albo przejść na progresję i naprawdę się do tego przyłożyć, albo rzucić się na głęboką wodę i zacząć poziom średniozaawansowany. Co byście zrobili na moim miejscu? Dodam, że mogę się już podciągnąć w nadchwycie, ale chyba tylko dwa razy, w porywach do trzech :)

Dobranoc, i jeśli macie rady jak znów zmotywować się do regularniejszych ćwiczeń to bardzo proszę piszcie.

środa, 16 listopada 2016

Motywacja, motywacja... a co jeśli jej brak?

Jak pewne łatwo się domyślić z tytułu... znów jakoś szwankuję z ćwiczeniami. W zeszłym tygodniu jakoś mi szło choć w większości bez silnego zakończenia. W tym tygodniu... w poniedziałek - nic, wczoraj zrobiłam pierwsze cztery ćwiczenia, a dzisiaj... znów nic. Cokolwiek napiszę to będą to tylko wymówki więc nie będę się tłumaczyć. Napiszę tylko, że wczoraj po raz pierwszy udało mi się podciągnąć w nadchwycie. Wydawałoby się, że zmotywuje mnie to do ćwiczeń, szczególnie, że podciągnęłam się aż 2 razy. Najpierw nic przez kilka miesięcy a tu ... 2 podciągnięcia. I co z tego? Dziś znów nie znalazłam motywacji do ćwiczeń. Czy to zima? czy lenistwo??? Sama nie wiem. Oczekuję poprawy.

wtorek, 8 listopada 2016

I znów odwalam swoje

"Odwalam" to dobre określenie, nie wiem tylko czy "swoje" czy "nie swoje". Jak ja wogóle wpadłam na ten pomysł ćwiczeń kalisteniki? Dlaczego niby mam to robić? Coraz częściej stwierdzam, że tak naprawdę nie lubię tego ćwiczyć. Lubię pewne aktywności fizyczne jak łażenie po górach, pływanie, jazdę na rowerze, spacery i takie tam, ale kalistenika? Jak ja wpadłam na taki głupi pomysł? Niecierpię się podciągać choć szczerze powiedziawszy to znajduję nieukrywaną przyjemność w tym, iż już coś mi wychodzi a nie spadam na dół nawet przy negatywnych podciągnięciach, czy raczej opuszczeniach. Trzymam się :) To miłe. 
Może ćwiczenie sprawia mi małą przyjemność bo już drugi dzień ćwiczę w nocy? Wczoraj około północy dzisiaj po 21-szej? Już prawie 23-cia a ja tak naprawdę powinnam jeszcze zrobić silne zakończenie, ale nie chce mi się. Wczoraj też mi się nie chciało i też nie zrobiłam.
Czy powinnam kontynuować? Jeśli tak czy powinnam robić t regularnie tak jak kiedyś? Cały czas zastanawiam się and tymi ćwiczeniami jakie kiedyś przez przypadek zauważyłam przeglądając pigułkę wiedzy na kalistenice polskiej. Takie coś chyba by mi odpowiadało tylko przyrządy... A może po prostu szukam wymówki?

Tak a propos to nie robiłam dzisiaj wykroków ani przysiadów. Zamiast wykroków do przodu znów robiłam boczne, te mięśnie potrzebują ćwiczeń te od wykroków do przodu są dość silne, na pewno zdecydowanie za silne jak na poziom podstawowy kalisteniki.

Zamiast przysiadów zrobiłam zwis na drążku i podniesienia nóg, ale tylko raz. Po tym razie zapał mnie opuścił i... po napisaniu tych słów zaraz idę spać. Dobranoc.

poniedziałek, 7 listopada 2016

I znów potknięcie

Jak już pisałam w piątek nie skończyłam ćwiczeń. W sobotę powinnam odpoczywać i tak też zrobiłam. Wieczorem jak byłyśmy w Jastrzębiu poszłam z maleństwem na plac zabaw a ponieważ były tam też przyrządy do ćwiczeń to coś tam poćwiczyłam, ale nie za wiele. Wczoraj powinnam zacząć dzień pierwszy, ale... nie zaczęłam. Wróciłyśmy koło 5 po południu, było zimno, napaliłyśmy w piecu i się grzałyśmy. Później nic mi się nie chciało więc poszłyśmy spać. Dzisiaj Dziubusia obudziła się razem ze mną rano więc... znów nie ćwiczyłam. Zamierzam zacząć teraz, jest już 21:54, ale jak nie będę ćwiczyć to jutro pewnie znów nie, i dzień później też pewnie nie. Więc zaczynam teraz. Myślę, że już nie opiszę dzisiaj jak mi pójdzie, ale najważniejsze, że coś zrobię. Lepiej coś niż nic.

Jeśli ktoś z was też ćwiczy, to opowiedzcie mi o waszych upadkach i wzlotach. Powodzenia.

piątek, 4 listopada 2016

Wczoraj znów się udało, dzisiaj... poddaję się

Przedwczoraj cieszyłam się dniem wolnym. Przez chwilę zastanawiałam się czy może powinnam coś zrobić żeby nie wyjść z wprawy, żeby znów nie stracić motywacji, ale w końcu postanowiłam, że dobrze jest mieć te dni wolne.

Wczoraj z samego rana wstałam żeby ćwiczyć i znów miałam wystarczająco motywacji żeby wstać przed Dziubusią, nie pamiętam już czy o 6 czy o 7-mej, ale chyba to drugie. Tak, chyba tak to było, obudziłam się około 6 i nie mogłam się zmobilizować do wstania i w końcu wstałam o 7-mej czy kilka minut przed, ale zdąrzyłam przed wyjściem do przedszkola.

Dzisiaj bloli mnie głowa, zaczęłam jednak ćwiczyć. Zrobiłam rozgrzewkę, zaczęłam podniesienia na drążku, ale nie mogę... Głowa mi pęka. Czy to moja wina? Wczoraj rano trochę wypiłam, ale od rana do wieczora prawie nic. Dzisiaj od rana do jakiejś 11-tej też nic nie piłam, a teraz piję, ale... będę musiała wypić dużo więcej żeby przeszedł mi ból głowy.

Kiedy ja w końcu się nauczę pamiętać o piciu???

wtorek, 1 listopada 2016

Udało się

Nie poddałam się! Po wczorajszych ćwiczeniach wstałam cała obolała, ale pomimo wszystko wstałam rano i ćwiczyłam. Kilka zdjęć poniżej:



Co dzisiaj zdarzyło się ważnego? Poza tym, że jestem cała obolała to dzisiejszy dzień jest zdecydowanie najcięższy na mój kręgosłup. Plunk pomimo tego, że tylko 15 sekundowy szczególnie po wspinaczce górskiej po prostu mnie zabija. Przy trzeciej serii już padałam, a przy czwartej modliłam się, żeby to się skończyło. Później silne zakończenie. Znów męczarnia. Ostatnie 15 podniesień najgorsze. Gdy wczesniej ćwiczyłam te podniesienia były już łatwiejsze, albo takie się wydawały, teraz znów jest bardzo ciężko. Ale... tak jak ostatnio... przyzwyczaję się :) 

Jak widać, jestem dzisiaj pozytywnej mysli. Do usły... no tak, nie słyszymy się, więc po prostu do następnego :)